Forum Rock Music Strona Główna  
 FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 Interwiu z Kazikiem Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Devil Little Sister
Moderator
Moderator



Dołączył: 07 Sie 2007
Posty: 376 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Siedlce

PostWysłany: Pon 17:10, 13 Sie 2007 Powrót do góry

Jest pan gwiazdą, ma wielu fanów, czy jest jeszcze coś, co chciałby pan osiągnąć, o czym jeszcze marzy?

Chciałbym schudnąć! Muszę się przyznać, że z upływem lat moja nadwaga zaczyna przepoczwarzać się w pewnego rodzaju kompleks. Strasznie łatwo mi się tyje. Wystarczy, że zjem dwie - trzy kolacje i już zaczyna mieć to swoje przełożenie na wagę. Generalnie jestem zadowolony ze stanu, w jakim teraz jestem. Marzę, by trwał on jak najdłużej. Nie chciałbym kiedyś stanąć w obliczu imperatywu podjęcia się jakiegoś innego zajęcia, gdyż z tym, jakim się obecnie param, jest mi najlepiej i jestem w pełni szczęśliwy.

Czy teraz ma pan zamiar postawić sobie wyżej poprzeczkę?

Nie rozpatruję tego w kategoriach coraz wyżej postawionych celów. Okazuje się, że można osiągnąć sukces artystyczny i komercyjny pozostając wiernym sobie. Przez 12 pierwszych lat robiłem różne rzeczy: studiowałem, zarabiałem pieniądze w spółdzielniach studenckich, albo jeździłem do Londynu i tam na budowie zabezpieczałem byt na następny czas. Ważniejsze było pisanie piosenek i bycie wolnym od tego, żeby ktoś mógł mi kazać w taki, a nie inny sposób pisać teksty. Kiedy zacząłem poważnie myśleć o tym, że będzie to moje konkretne zajęcie, byłem już na tyle zaimpregnowany i obeznany z wszelkimi prawidłami tego, co się dzieje na polskim rynku muzycznym, że już zasadniczo nic nie było dla mnie groźne. Zawsze powtarzam, że w tym, co robiłem, starałem się być konsekwentny i zwracałem uwagę na to, co sam chcę powiedzieć, a nie na to, co ludzie chcieliby usłyszeć ode mnie.

Bardzo wiele słyszy się na temat kreowania artystów przez media. Nie odbiera pan nagród, wypina się na wszystkich i na wszystko. Czy to nie jest kreacja?

Nie, nie kreuję się i na początku zdementuję to, że nie odbieram nagród. Kiedyś odbierałem, jak leci. Wszystko zaczęło się od pierwszej edycji Fryderyków, kiedy to w niegrzeczny sposób próbowano zmusić mnie, żebym wziął udział w ceremonii. Pod moją nieobecność organizatorzy pierwszej Gali Fryderykowej odbyli rozmowę z moją żoną i w dość ostrych słowach powiedzieli jej, licząc, że mi to przekaże, że moje zachowanie to spora gówniarzeria, bo przecież jest to impreza, w którą włożono masę pieniędzy i w ogóle co ja sobie myślę. Takie obcesowe wkroczenie z butami do mojego życia prywatnego spowodowało, że po prostu obraziłem się, a potem dobudowałem sobie ideologię, która zresztą nigdy nie była mi obca. Zawsze powtarzam, że jeśli chodzi o stosunek odbiorców do sztuki, to jest on wyłącznie subiektywny i nie ma faktów obiektywnych. To nie jest sport, gdzie można wymierzyć, że ten sto metrów przebiegł szybciej, a tamten wolniej. Dlatego jestem przeciwny przydzielaniu nagród w szczególności przez jakieś formy jury niby lepiej znającego się na sztuce niż każdy z nas. Wulgaryzując całą historię - jest to sprowadzanie do dychotomicznego podziału, czy nam się coś podoba, czy nie.

A czy wizerunek człowieka zbuntowanego z irokezem na głowie, nie jest pod publikę?

Nigdy nie kreuję się i raczej nie przypominam sobie, żeby ktoś, oprócz mojej małżonki, powiedział mi, w co mam się ubrać i jak wyglądać. Natomiast na pewno, jakimś tam handicapem związanym z tym co robię jest to, że w wieku 37 lat mogę chodzić z taką fryzurą i jest to przyjmowane spokojnie przez ludzi, którzy mnie widzą. Artyści, a zwłaszcza muzycy, mają taki margines tolerancji: "no, bo to są takie świry, oni mogą". Podejrzewam, że moi koledzy, którzy pracują na innych odcinkach, nie mogliby sobie na to pozwolić. Nigdy nie zwracałem uwagi na własny wizerunek. Jeżeli ubiorę się w jakieś spodnie i jest mi w nich ciepło w zimie i dobrze się w nich czuję w lecie - to wystarczy, bez znaczenia jest, jak one wyglądają. Najważniejszą dla mnie rzeczą było zawsze to co tworzę, nie wygląd zewnętrzny. Nie mówię tutaj o sprzedaży wizualnej - o rzeczach dotyczących całej oprawy koncertu - dźwięku, światłach.

A co sądzi pan o takim zjawisku jak Marilyn Manson?

Właśnie niedawno miałem przyjemność wystąpić w programie "Kropka nad i" Moniki Olejnik, gdzie toczyła się dyskusja na temat jego koncertu w Polsce. Wśród zaproszonych gości byli: Kora, Janek Pospieszalski i Robert Leszczyński z Gazety Wyborczej. Janek Pospieszalski mówił, że on jest groźny i mu się nie podoba, a Kora mówiła, że jest świetny. Mnie jest dosyć trudno wypowiadać się na ten temat, ponieważ bardzo słabo znam twórczość tego artysty. Parę lat temu wpadła mi w ręce jego pierwsza płyta, która - pamiętam - jakoś nie zrobiła na mnie wrażenia i oddałem ją mojemu koledze. Także, jeśli chodzi o muzykę, nie mogę wiele powiedzieć. Czytałem jeden z nim wywiad w magazynie Machina. Z tego co zdołałem się dowiedzieć, jest doskonałym socjotechnikiem.

Pan też...

(śmiech) Ponieważ w Ameryce już było wiele sposobów na osiągnięcie sukcesu i jego wymiernych korzyści. Tam jest skala nieporównywalnie większa niż u nas i dlatego on musiał pójść w ekstremalne rejony i jak się okazuje, miał rację. Natomiast w tym programie mówiłem o tym, że groźne jest to, że o tym, czy on może wystąpić czy nie, decyduje urzędnik. Tutaj znowu należy zahaczyć o rejony sztuki i subiektywności w odbiorze.

Co znaczy dosyć groźne?

Chodzi o to, że uczestniczenie w sztuce nie jest obowiązkowe. Jeżeli jakaś firma decyduje się zorganizować koncert, to ma jakieś wizje co do opłacalności przedsięwzięcia. Kto jest przeciw, ten nie kupuje biletu. Ja na przykład nie pójdę na ten koncert, bo mnie to specjalnie nie kręci, ani mi się nie podoba. Natomiast groźne jest to, że koncesja wydana przez parę różnych ogniw szeroko pojętej administracji może sprawić, że takie przedsięwzięcie się nie odbędzie. Groźne jest dlatego, że wszędzie, gdzie na styku działalności prywatnej (taką jest zorganizowanie koncertu) a decyzji administracyjnych jest miejsce na korupcję, bo w momencie kiedy ktoś daje wyraźnie do zrozumienia, że jest władny zatrzymać zgodę na taki koncert, można się domyślać, że ktoś, kto już włożył jakąś pracę i środki finansowe, żeby to się odbyło, będzie starał się zminimalizować ewentualne straty. Nie mówię, że to jest regułą, ale może starać się przekupić takiego urzędnika, żeby jednak zgoda została wydana. To jest groźne, bo jest wyraźnie sytuacją korupcjogenną.

Czy wam się zdarzały takie sytuacje?

Że ktoś odwoływał nam koncerty? Nie, chyba nie. Raz tylko pamiętam, bodajże w Siedlcach przed Wielkanocą, czyli w okresie dla katolików wymagającym skupienia, wzywano, żeby ludzie nie dawali dzieciom pieniędzy i sami nie chodzili na koncert i to wyraźnie odbiło się na frekwencji. Natomiast masa koncertów jest odwoływanych. Niewiele osób zdaje sobie sprawę, jak w Polsce iluzoryczne jest odbycie się koncertu. Nie wiem, ilekroć było to związane z decyzjami urzędników wyższego czy niższego szczebla.

Gdy koncert zostaje odwołany, ludzie sądzą, że to zespołowi nie chciało się przyjechać.

Zespołowi zawsze chce się przyjechać i są to dosyć niemiłe momenty, kiedy niespodziewanie podaje się nam do wiadomości, że koncertu nie będzie. Gdyby zespołowi nie chciało się przyjeżdżać, jego menedżer nie zaczynałby w ogóle rozmów.

W książce "Kult Kazika" powiedział pan: "Wizyty w cenzurze miło wspominam, jaja były niezłe"?

Spotykałem się wielokrotnie z tym, że artyści przedstawiali się jako wojownicy o jakąś tam sprawę, walczący z okopami cenzorskimi. Ja tak tego nie widzę. Z cenzurą miałem do czynienia z dwóch różnych powodów. Pierwszym z nich były koncerty, drugim nagrywanie płyty. Jeśli chodzi o koncerty, to nigdy nie uznawałem cenzury. Zawsze na koncertach było grane to, co sobie życzyliśmy, zwłaszcza że cenzorzy nie przychodzili na koncerty, a jeśli już ktoś pojawił się, to najczęściej na zapleczu pił wódkę z organizatorami i w ogóle nie zwracał uwagi na to, co się dzieje. Prawdziwe problemy zaczynały się przy wydawaniu płyty. W komunie początkiem całej procedury była wizyta na Mysiej w Urzędzie Cenzury, w komórce do spraw muzyki rockowej, którą prowadzili panowie Konopka i Gawdzik. Gawdzik, to był taki starszy pan, który napisał dwie książki: "Ortografia na wesoło" i "Gramatyka na wesoło" pod pseudonimem profesor Przecinek. On głównie koncentrował się na poprawności gramatycznej, a nie na samym sensie. Młodszy, Konopka, był groźniejszy. Grając przyjaciela wykonawcy dokonywał najbardziej bolesnych ingerencji, przedstawiając to tak: "Wiesz, my tu musimy razem tak to zrobić, żeby ci na górze się nie zorientowali". Najśmieszniejsze były rozmowy, w czasie których przewalczało się piosenkę. Jeden ze sposobów polegał na tym, że dzień przed wizytą w cenzurze pisałem pięć tekstów, w których było: "Kurwa coś tam, beton partyjny napadać...", więc oni kierowali swoją uwagę najpierw na to i inne piosenki były w drugiej kolejności. Pamiętam, że na przykład piosenkę "Wódka" na drugą płytę udało mi się przewalczyć w całości, chociaż początkowo została skreślona. Tam też można więc było dyskutować... Gawdzik, ten stary, miał bardzo złe mniemanie o moich tekstach. Kiedyś totalnie zdegustowany mówi: "To ja panu napiszę, jakby to miało wyglądać" i napisał swoją wersję piosenki "Wolność"! Dzisiaj strasznie żałuję, że to gdzieś zgubiłem, bo z ogromną chęcią nagrałbym ją teraz z jego tekstem.

Kiedy muzyka dawała panu więcej radości: teraz, kiedy nie istnieje cenzura, czy wówczas, gdy były takie trudności?

Teraz też wszystkiego nie wolno. Zdaję sobie sprawę, że występując przed sporym audytorium, należy ważyć swoje wypowiedzi i jest to pewnego rodzaju autocenzura. Są tematy, których nie poruszam, są ludzie, których staram się trzymać na dużą odległość od swoich piosenek. Kiedy mi sprawia radość? Myślę, że taka sama radość jest cały czas, tylko wtedy była to radość młodzieńcza, a teraz jest to radość pana w średnim wieku.

Dobrze panu z etykietkami "komentatora polskiej rzeczywistości" i "wieszcza" (tak nazwał pana Szanajca), które przyczepiono?

Jak ja mam się do tego ustosunkować? To ich by się należało zapytać, dlaczego mi je przyczepili? Ludzie często używają różnych słów wytrychów, żeby jakoś prościej sformułować swoje myśli i w tym przypadku mamy do czynienia z czymś podobnym. Nie wiem, czy na przykład Słowacki też tak na co dzień czuł, że jest wieszczem. Szanajca może uznał, że określenie "wieszcz" jest adekwatne do tego co robię.

Pana muzyka więc jest łatwa, prosta w odbiorze?

Moja muzyka jest bardzo prosta, naprawdę.

Ale jest to muzyka, której towarzyszy spory ładunek emocjonalny...

Bo taki jestem. A z racji tego, że jestem analfabetą muzycznym, są to formy proste. Natomiast wracając do subiektywnego odbierania muzyki; pamiętam jak w Izabelinie pod Warszawą nagrywaliśmy płytę. W barze siedziała młodzież - jeszcze wtedy dresiarzy nie było, ale to byli tacy ludzie, którzy prawdopodobnie później przebrali się w ten uniform. Właściciel lokalu puszczał Elektryczne Gitary. Już prostszej formy muzycznej nie potrafię sobie wyobrazić, wydawało mi się, że kupują to wszyscy. W pewnym momencie ktoś z miejscowych podniósł się i mówi: "Kurwa weź to wyłącz! Daj coś naszego, co ty w ogóle puszczasz?" I tu nagle doszło do mojej świadomości, że jest to forma za trudna dla tych gości, którzy byli zadowoleni dopiero, gdy poleciało "Mydełko Fa" czy coś pokrewnego.

Jak znalazł się pan w El Dupie?

Pomysłodawcą tego przedsięwzięcia jest kolega, który jako człowiek zespołu filmowego "Skurcz", bardzo mi pomógł w paru przedsięwzięciach dotyczących teledysków. Zrobili mi jeden teledysk do piosenki "Idę, tam gdzie idę", bardzo pomogli w teledysku do "Las Machinas De La Muerte". Zakolegowałem się z nimi i szczerze mówiąc przez te inter-akcje troszeczkę odmłodniałem i nabrałem znowu energii, która, jak mi się wydawało, rozjechała się z latami. Zawsze go postrzegałem jako bardzo kreatywną postać z dużą dozą energii, pomysłów, różnego rodzaju aktywności i to nie tylko muzycznej. Najpierw bardzo spodobał mi się jego projekt "TPN 25", który jest celowo w pełni, totalnie obrzydliwym i nieporadnym produktem. Forma muzyczna jest taka, przy której pierwsze płyty punk rockowców angielskich, to przestrzeń porównywalna z - bez przesady - muzyką naszego Henryka Góreckiego, a do tego niesamowita obrzydliwość i kloaczność tekstów, w których, co ciekawsze, nie pada ani razu wulgarny wyraz. Potem Krzysztof wymyślił projekt, który nazwał "El Dupa". To było połączenie dwóch światów. Światów, które się lokują - w cudzysłowie - w okolicy zupełnie wieśniackich form zahaczających o disco-polo i prostoty dla każdego purysty nie do przyjęcia, a z drugiej strony łączą się z dosyć mało przystępnymi formami z okolic niemalże free jazzu. Pomysł na muzykę bardzo mi się spodobał. Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś próbował łączyć te elementy. Zagraliśmy parę wspólnych koncertów i na tyle było to interesujące i kręcące, że na razie połączyliśmy się na dłużej.

W "Natalii" gra pan na gitarze?

Nie, to mój syn gra, ale tylko solówkę. On jeszcze bardzo nieporadnie gra na gitarze. Ja w tej piosence w ogóle instrumentami się nie parałem.

Ile lat ma syn?

Teraz 15.

Może z tatą założy zespół?

No, nie wiem, nie będę starał się namawiać go do pójścia moją drogą. Po sobie wiem, że w wieku 15 lat co innego myślałem o tym, kim będę w przyszłości. A poza tym chciałbym uniknąć sytuacji, w której zarzucano by mi, że ciągnę mojego syna. Jeżeli zdecydowałby się na działalność na terenach szeroko pojętej muzyki, to poradziłbym mu występowanie pod innym nazwiskiem, albo pod pseudonimem, aby uniknąć konotacji, że tatuś mu pomaga.

W wywiadach często pytają pana co dalej, gdyż jest Kazik, K.N.Ż. i Kult. Ostatnia płyta "Melassa" jest chyba wypadkową wszystkich dotychczasowych projektów?

Nie wiem, co dalej. Sprawa była postawiona jasno, że jeżeli już zacząłem parać się działką stricte solową w grupie Kazik na Żywo, to musimy działać w cyklu. Nie będzie dwóch płyt Kultu obok siebie, tylko będą one przeplatane. Do pewnego momentu koncerty odbywały się w miarę regularnie i przynajmniej pod moim adresem nie artykułowano żadnych zarzutów. Natomiast teraz sytuacja się o tyle zmieniła, że zespół Kazik na Żywo jest w stanie zawieszenia. Lica odszedł od nas jesienią ubiegłego roku i od tego czasu grupa nie istnieje. Teraz będziemy coś próbowali z moim kolegą Olafem Deriglasoffem, z którym robiłem "Melassę". Próby odtwarzania piosenek K.N.Ż. w takich aranżacjach jak z Licą, nie powiodły się. Lica postawił tak wysoko poprzeczkę, że trudno byłoby komukolwiek nawiązać klasą do niego, jako do instrumentalisty, więc będziemy próbowali te utwory przearanżować, wyjść z inną propozycją bardziej industrialną, samplerową niż stricte rockową. Jeśli to też nie wyjdzie, to prawdopodobnie ta grupa ulegnie rozwiązaniu. W zanadrzu mam piosenki Kurta Weilla, które zrobiłem w mieszanym składzie najbliższych mi kolegów z Kultu i z Kazika na Żywo. W zeszłym roku na Festiwalu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu nagrano 45-minutowy recital z piosenkami Kurta Weilla i teraz walczę ze zgrajkami, ponieważ postanowiłem to poprawić.

A rejony muzyczne? Sięgał pan już prawie po wszystko - od punk rocka po hip-hop?

Nie wiem. Rzeczy, które robiłem pod szyldem swoim, czy jakimkolwiek innym, ale nie pod szyldem Kultu, to były propozycje, które ktoś mi rzucał i ja je kupowałem - to nie wychodziło ode mnie. Najpierw był Kazik - owoc fascynacji rapem i hip-hopem. Potem była propozycja, żeby zrobić wersję koncertową piosenek Kazika na Żywo. Z kolei El Dupa jest pomysłem Dr Yry - Krzysztofa Radzimskiego. Najświeższy projekt, do pracy nad którym mnie zaproszono (ale jest to już ewidentnie jednorazowa historia, nie będę się w to pakował na dłużej) - opracowanie piosenek punkowych i nowofalowych z kręgów sceny jugosłowiańskiej przełomu lat 70./80. Jestem otwarty, jak ktoś coś ciekawego przyniesie - to bardzo chętnie...

W jednym z wywiadów wspomniał pan coś o podrywaniu dziewczyn na Johnny'ego Deppa. Jak się podrywa dziewczyny na Johnny'ego Deppa?

Nie, to nie ja mówiłem o takich rzeczach. W zeszłym roku miałem ogromną przyjemność poznać Emira Kusturicę, dla mnie jednego z dwóch obok Quentina Tarantino największych reżyserów, którzy tworzą teraz na świecie. Z jego zespołem pojechaliśmy wtedy w trasę i Emir opowiadał, jak to z Goranem Bregovicem i Johnny'm Deppem jachtując na Morzu Śródziemnym podrywali dziewczyny na Johnny'ego Deppa. Polegało to na tym, że do wybranej kafejki, w której siedziały ładne panienki, wchodził Johnny i wszystkie po prostu klękały, a na ten jacht pchały się drzwiami i oknami. Wtedy oni brali trzy najładniejsze i płynęli dalej. Tak właśnie się podrywa na Johnny'ego Deppa.

Spotkanie z Kusturicą musiało być dla pana wielkim wydarzeniem?

Miałem dwa takie wydarzenia w życiu, które były dla mnie olbrzymim handicapem związanym z tym, co robię: raz kiedy moim zespołem numer jeden, najlepszą grupą na świecie była Rage Against the Machine i miałem możność zagrać jako ich suport w Warszawie, a druga - kiedy poznałem Emira Kusturicę.

Często powtarza pan, że najważniejsza jest atmosfera w pracy i tak się często zdarzało, że przyjmował pan kogoś, kto nie potrafił jeszcze na niczym grać...

To było dla mnie zawsze najważniejsze. Paweł Szanajca był takim ekstremalnym przypadkiem. Nie umiał na niczym grać, został przyjęty do Kultu i dopiero wtedy zaczęliśmy wybierać mu instrument...

Innymi słowy: my też mamy szansę?

Jak się poznamy lepiej i będziemy się fajnie czuli w swoim towarzystwie - to tak. On był wtedy moim najlepszym przyjacielem - studiowaliśmy razem. Odeszli w tym czasie z zespołu dwaj koledzy, którzy bardzo wiele jako muzycy wkładali do całej oprawy, brzmienia i trzeba było szukać następnych. Jednym był basista, z którym grałem poprzednio, no to bas mieliśmy załatwiony, ale ponieważ nas było wtedy pięciu, powiedziałem: "Paweł to ty graj". A on: "Ale na niczym nie umiem grać". "To chodź się zastanowimy" - odpowiedziałem. I przeszliśmy się po sklepach muzycznych. Na ogłoszeniu przed sklepem zobaczyliśmy, że jakiś facet sprzedaje saksofon tenorowy, więc postanowiliśmy, że pojedziemy do niego. Był to jakiś klezmer, który za chwilę miał wyjechać do Szwecji i chciał się pozbyć saksofonu. Paweł go kupił i za trzy tygodnie zagrał pierwszy koncert!

Dlaczego pan nie zagrał w "Girl Guide"?

Nie widziałem się w roli młodego człowieka walczącego z mafią rumuńską, zresztą Kukiz zrobił to na pewno dużo lepiej, niż bym ja to zagrał. A poza tym w ogóle nie umiem czytać scenariuszy. Zawsze, gdy czytam scenariusz, mam wrażenie, że bije od niego jakaś taka sztuczność. Z tego powodu odrzuciłem na razie wszystko, co mi przedstawiano. Nie żałuję, że nie zagrałem. Na razie była to najpoważniejsza oferta, jaką dostałem, bo było jeszcze kilka takich drugoplanowych, z których część przedstawiono mi tylko i wyłącznie po to, żebym się pojawił.

Żeby przyciągnąć ludzi nazwiskiem?

Tak. Bardzo chciałbym zagrać w filmie, ale widząc ten chłam, który wypuszczają z siebie seryjnie polscy twórcy, boję się, że ktoś mnie wmanipuluje w jakieś g...., z którego potem nie będę się umiał wykręcić, zwłaszcza że jest to dla mnie działka dziewicza. Na scenie czy w studio, przez bardzo długą praktykę jestem niemalże pewien tego co robię. Wiem, jak to wygląda i co daję ludziom. Natomiast tu byłbym zdany na kogoś, kto ma jakąś koncepcję. Nie ma obecnie w polskim kinie takiego nazwiska, któremu mógłbym się poddać z pełnym zaufaniem. Był jeden - Kieślowski, ale niestety umarł.

A Stuhr?

No, może Stuhr też. Ale jeszcze nic mi nie zaproponował.

Więc nie odżegnuje się pan od tego całkowicie?

Nie, może u niego bym się zgodził, to dobry przykład. Nie, no jakby tak dobrze poszperać, to by się znalazło jeszcze z parę nazwisk, ale generalnie zawsze mówię, że najlepszym twórcą polskiego kina był dla mnie Krzysztof Kieślowski. Nie widziałem nawet jednej zbędnej sekundy, byłem w stanie kupić to w całości.

Skoro jesteśmy przy filmie, to porozmawiajmy o teledyskach. Choć są one od pierwszego nakręconego do "Piosenki Młodych Wioślarzy" bardzo surowe, ma się wrażenie, że przy kręceniu ich świetnie się bawicie? Bo to jest świetna zabawa! Nawet ostatnio kupiłem sobie małą kamerę cyfrową i okazało się, że mogę na niej prawie w całości robić sam teledyski. Uważam, że najlepsze pomysły, najbardziej adekwatne do struktury muzycznej ma ten, kto piosenkę napisał, więc sam je robię. Wiem, że one są zgrzebne i czasami nieporadne, ale są moje i są najbliższe temu pomysłowi, jaki bym chciał umieścić i zawsze się dobrze przy tym bawię. Czasami jest z tym dużo roboty, na przykład przy piosence "Mars napada" musiałem namówić ponad setkę ludzi, żeby udawali, że śpiewają moją piosenkę. Prosiłem o to zupełnie obce osoby, więc nie było łatwo. Są piosenki, do których nie mam pomysłu na obraz; wtedy się nie silę i robi to ktoś, kto ma pomysł. Tak było w przypadku "Południcy". Ale przy ostatnich płytach jedną-dwie piosenki zawsze jakoś ja ilustruję.

Co się stało, że zaczęliście nagle, tak poważnie studiować Biblię?

W roku 1981 zdałem na studia i od razu znalazłem się w wirze strajków studenckich. Wszyscy byliśmy mocno podkręceni, zwłaszcza że na spotkania przychodzili do nas Michnik i Kuroń, którzy opowiadali, że jeszcze parę tygodni i wszystko runie. I nagle przychodzi poranek 13 grudnia i po prostu dół, jak obuchem w łeb. Wtedy zjawili się Świadkowie Jehowy i powiedzieli, że to wszystko jest nieistotne, to tylko stan przejściowy, ważne jest tylko Królestwo Niebieskie. Dopiero przy ich pomocy stałem się wierzący. Byłem wychowany w religii katolickiej, przeszedłem wszystkie etapy do matury z religii, ale moje uczestnictwo było bardziej celebracyjne. Pamiętam, że moje ulubione słowa na Mszy św. brzmiały: "Idźcie, ofiara spełniona". Moje odrzucenie religii katolickiej nie wynikało z pozycji ateisty, tylko z tego, że dopiero uwierzyłem. I zaczęło się studiowanie. Przez cztery lata czytaliśmy z kolegami "Pismo Święte". W końcu dwóch z nich ochrzciło się i odeszło z zespołu. Mnie nie było stać na ten krok, zbyt już kochałem muzykę, za bardzo się do niej przywiązałem. Co prawda nikt nie sugerował, że trzeba zerwać z muzyką, ale rzucano takie myśli, że lepiej wolny czas (bo wówczas graliśmy tylko w wolnym czasie) spożytkować na głoszenie słowa Bożego od domu do domu, niż na graniu gdzieś po kątach. Na dzień dzisiejszy mój pogląd jest taki, że jestem zbyt ułomny na to, żeby wiedzieć, czy Bóg jest, czy go nie ma. Tego nie wiem. Należy się jednak zachowywać tak, jakby był.



"Gentleman", kwiecień 2001


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)